Po drodze dowiadujemy się że niestety mecz nie będzie rozgrywany na 71 tysięcznym Stadio del Alpi, tylko na mniejszym 27 tysięczniku - wspólnym stadionie Juve i AC Torino - Stadio Olimpico. Po męczącej 27 godzinnej podróży meldujemy się w Turynie ok 12 rano w czwartek. Bez chwili wachania, ruszamy na miasto zwiedzać zabytki (jasne;)), melanżować z Turyńczykami i przede wszystkim szukać Stadio del Alpi (ta sztuka niestety nam się nie udaje). Kibice Juve - bardzo pozytywnie do nas nastawieni, wciąż nas ganiali i powiem szczerze, że mam już dość zwrotu "czendż skarf" sugerującego wymiane barw:D Ja trafiłem od uroczej włoszki w której się zakochałem i spać nie mogę przez nią unikatowy szaliczek fan clubu z Genoi. Na trzy godziny przed meczem umóiliśmy się z resztą kibiców Legii (z Polski ruszył ponadto 15 osobowy bus i kilkadziesiąt osób leciało samolotem więc ciężko oszacować naszą liczbę) po odbiór biletów. Przed meczem zaliczamy jeszcze awanture z miejscowymi karabinieri, ale nikomu nic poważnego się nie dzieje i kończy się bez powijek.
Sam mecz to niesamowite przeżycie, kibiców Ajaxu przyjechało do Włoch na moje oko jakieś 2 tysiące, szczelnie wypełniając sektor gości. Holendrzy (podobnie zresztą jak i Juve) ożywiali się z dopingiem, co jakieś 5 min , więc nie był on ciągły. Na stadionie zasiedliśmy w młynie wraz z kibicami z grup Viking (Mediolan) i Nucleo (Rzym). Na naszym sektorze, zarówno jak i po drugiej stronie gdzie siedzieli Drughi (Rzym) pojawiły się skromne oprawy.
Po meczu jeszcze zaliczamy jakieś przystadionowe bary, pijąc ostatnie litry piwa na obcej ziemi i okolo godz 2 w nocy wyruszamy z Turynu. Powrót - jakże by inaczej - równie melanżowy, tylko już troszke szybszy, bez większych przygód. W sobotę ok 4 rano meldujemy się w Warszawie.
WŁODAR
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz