czwartek, 19 kwietnia 2012

Mazovia Mińsk Maz.-RKS URSUS WARSZAWA 14-03-2009

Wspomina Akrobata D.

Życie depcze wyobraźnię…

    Nigdy wcześniej nie ciągnęło mnie na niższe ligi. Kibicowanie ograniczałem do Legii. Najwyższa klasa rozgrywkowa, wyjazdy w setkach czasem nawet tysiącach na wrogie tereny. Na tamten okres to mi wystarczało. Czasem serce biło szybciej innym razem, na piknikowych meczach puls prawie zamierał od braku adrenaliny.  Jeśli chodzi o niższe ligi czasem coś słyszało się o Hutniku Warszawa ale nigdy za bardzo w temat mniejszych warszawskich ekip się nie wgłębiałem.

    Aż nadszedł 13 marca 2009- ego roku. Przypadkowy melanż z jedną z głównych postaci na RKS- ie, od słowa do słowa i już wiedziałem że jutro mają wyjazd na Mazovię Mińsk Mazowiecki. Z zapowiedzi utkwiło mi do dzisiaj w pamięci stwierdzenie:
- Pojedziesz, zobaczysz inny zupełnie klimat. Tego nie da się opowiedzieć. Pojedziesz – sam zobaczysz.
    Decyzja była jedna nic mi nie szkodzi, mogę jechać. Szczerze potraktowałem to jako pewną folklorystyczną odmianę od wielkiego pierwszoligowego kibicowania. Sam nie wiedziałem czego mogę spodziewać się rano, gdyż nie miałem żadnego porównania i zero doświadczeń w tej sferze aktywności kibicowskiej. Wiedziałem tylko że na rzeczy jest awantura z miejscowymi. To jeszcze nie był czas gdy sporty walki były połową mojego życia, ale kto ze zdrowych, młodych mężczyzn nie lubi komuś przypierdolić. Pretekst był i chęci były.
    Przyszedł ranek i już ustawiony z koleżką od wczorajszego melanżu udaliśmy się na miejsce zbiórki. Obiecał mi że poznam szereg specyficznych osób o mniej lub bardziej pokręconych życiorysach. Co z perspektywy lat musze uznać za prawdziwą charakterystykę  ekipy Ursusa.
    Na miejscu zbiórki początkowo powiało niezłym chujem. Liczebność ekipy mogłem policzyć na palcach dwóch rąk. Z czasem jednak dochodziły kolejne osoby i już jako tako to wyglądało. Niektórzy od wczesnych godzin raczyli się browarami inni jeszcze nie przebudzeni po wczorajszych melanżach.  Wyruszyliśmy SKM-ką do zgodowego Sulejówka. Podróż spokojna, jakieś tam śmiechy z co bardziej dziwnych pasażerów, ot nic szczególnego. Wysiadamy w Sulejówku gdzie już czekało grubo ponad 30 kibiców miejscowej Victorii, ówczesnej zgody RKS- u. Ekipa raczej młoda, gabarytowo też raczej średnia.
    Jakiaś tam wspólna degustacja napojów alkoholowych i trochę śpiewania. Nawet nie wiadomo kiedy już byliśmy w pociągu. Podróż do Mińska upływała na zbytach i trenowaniu wokalnych utworów sławiących Ursus i Victorię. Na oko jest nas 60- ciu. Dobra liczba jak na wyjazd 4 ligi.
    Do Mińska dojechaliśmy szybko, w końcu to miejscowość położona zaledwie 40 km od stolicy. Wysiadamy i pierwsze co mi się od razu rzuciło na oczy to kompletny brak „panów z wąsem lubujących się w niebieskim kolorze”. Wejście do tunelu kolejowego i ostre pierdolnięcie:
„MLKS i RKS nasza zgoda zajebista jest”



Stadion w Mińsku położony jest blisko stacji tak że udajemy się tam z buta. Trochę zamieszania przy wejściu. Biletów chyba nie było, nawet jeśli ktoś wymagałby ich, to wątpię by jakiś desperata wydał choćby złotówkę na ten cel. Stadion jak stadion jedna trybuna z krzesełkami, jakiś tam sektor gości, nic szczególnego. Od razu zajmujemy miejsce gdzie do tej pory … był młyn miejscowych kibiców. Żale, jęki i skamlanie osób odpowiedzialnych za porządek na obiekcie sprawiły jednak, że idziemy im na rękę i udajemy się do klatki dla kibiców gości. Tu smutny Pan, pracownik mińskiego klubu, informuje nas jaki to bajeczny monitoring będzie nas inwigilował:
- Mamy tu taką kamerę że rozpozna godzinę na waszych zegarkach, więc grzecznie proszę i bez żadnych awantur- ostrzegał nas bohaterski głos ochroniarza.
    Zaczął się mecz, miejscowi bez młyna , my ruszamy z dopingiem. Oflagowujemy się nieźle, w tym flaga z „celtem”, którą zdejmujemy zaszantażowani przez obserwatora walkowerem przeciwko naszej drużynie. Doping różnorodny w szczególności jeśli chodzi o bluzgi na Mazovię.  Koleżka informuje mnie ze z ekipy kibicowskiej naszych rywali na stadionie jest tylko jakaś panna. Co to kurwa ma być? No ale długo nie zastanawiam się nad tą feministyczną odmianą kibicowania na Mazovii.     Obok klatki dla gości jakieś pikniki odległość do nich jest niewielka, dzieli nas jedynie jakaś siatka. Na naszym płocie płonie jakiś zdobyczny szalik Mazovii. Od pewnego czasu po mińskiej stronie zauważam dość wkurwioną minę jegomościa konsumującego browary. Typ już widać że ma nieźle pod kopułą od alkoholu. Chwila nieuwagi i zaczęło się wreszcie cos dziać. Wkurwiony typ nie wytrzymał i ciska niedopitą butelką w nasz sektor. Reakcja nasza jest natychmiastowa. Rozpierdalamy płot dzielący nas od miejscowych by wymierzyć „morelowi” sprawiedliwość. Nagle ktoś od nas wpada uspokaja towarzystwo. Powoli wszystko wraca do normy. Co się dzieje na boisku? Wiem tylko że wygrywamy.
    W przerwie po sektorze poszła fama że w pobliskim lesie w jakiejś bliżej nieokreślonej liczbie już szykuje się Mazovia. I tu pojawia się dziwne uczucie zero strachu, lekkie podekscytowanie. Może jednak coś będzie się działo. Na tamten czas nie wiedziałem nawet jaką małą mam wyobraźnie, jeśli chodzi o zbliżające się wydarzenia.
    Rozpoczyna się druga połowa, znowu jedziemy równo na Mazovię, sławimy RKS i Victorię. Czas upływa robi się coraz bardziej nudno. Przechodzi mi po głowie myśl że jak zwykle z hucznych zapowiedzi wyjdzie jeden wielki kutas.
    Minęło z 10 minut drugiej połowy i na stadion spokojnie wchodzi ekipa około 30 osób ubrana na czarno. To nie Mazovia, panowie gabarytowo prezentują się okazale, wiekowo też nie nalezą do małolatów. Na oko dobra ekipa, tylko co to za chuje? Kim oni są? Udają się na sektor gdzie młynek zawsze kręciła Mazovia. Ich jest 30- tu dobrej bandy, ale nas 60- ciu, damy radę i jedziemy:
„Chodźcie śmiało jest nas mało”







Po pewnym czasie za naszym sektorem pojawia się wreszcie tych 30 typków, co nudzili się w sobotnie popołudnie i postanowili udać się na mecz. Bez opierdalania schodzimy z sektora w ich kierunku w celu konfrontacji. I tu następuje rzecz z jaką w środowisku kibicowskim niezbyt często się człowiek spotyka. Z rękawów kurtek „czarnej ekipy” wyskakują brechy, kijki bejsbolowe, młotki do wbijania kostki brukowej oraz maczeta jakiej nie powstydziłby się sam jebany Sandokan. Skok adrenaliny był tak silny że dalej wypadki potoczyły się szybko. W takim momencie odzywają się w człowieku pierwotne instynkty agresji i przetrwania. U większości instynkt samo przetrwania okazał się silniejszy. Ludzie zaczęli przeskakiwać przez dwumetrowy płot z niespotykaną szybkością, kalecząc przy tym ręce. Sam przyznać muszę, że z chwilą gdy zobaczyłem sprzęt ostry od razu odechciało mi się konfrontacji z kimkolwiek na takich zasadach. Pierwszy i chyba jedyny raz w życiu po trzeźwemu urwał mi się film. Nie pamiętam chwili jakim sposobem znalazłem się na murawie boiska. Moment przeskoczenia siatki został wykasowany z mojej pamięci. Z 60- ciu osób w klatce została tylko garstka sztywnego członu ekipy Traktorlandu. Podjęli walkę wystawiając gołe pięści na maczety i brechy. To nie mogło trwać długo, tu wynik był przesądzony z góry. Niezły oklep kijami bejsbolowymi dostało kilku Traktorków po czym „ekipa sprzętowa” powróciła na swoje miejsce na stadionie. Coś tam dwa razy krzyknęli i przeskakując przez mur opuścili stadion.
    Szok to jedyne słowo które określa to co potem wszyscy czuli. Można oceniać to z perspektywy czasu że nie warto było spierdalać, że można inaczej to było taktycznie rozegrać. Pewnie to są słuszne twierdzenia, pewnie takie same ponieślibyśmy straty w zdrowiu  a potyczka mogłaby rozstrzygnąć się na naszą korzyść. Tylko stało się, jak się stało i nikt tego nie odwróci. To co najważniejsze, honoru nikt nie stracił. A ja sam wyniosłem z tego meczu chyba najwięcej, więcej niż przez lata jeżdżąc na Legię. Zobaczyłem też że ekipa RKS Ursus to nie tylko pijackie przechwałki ale to że jej trzon tworzą ludzie z charakterem. Tak pierdolnięci że nie cofają się w chwilach ekstremalnego zagrożenia.
    Później to już tylko spisywanie przez psy i wizyta kilku ludzi w szpitalu celem opatrzenia ran.  Okazało się że to „miasto” przeprowadziło szturm. Później jeszcze jakieś tam przeprosiny smsem od Mazovii i potańcówkę można było uznać za zakończoną. Pierwszy mecz RKS- u i od razu wyjazd. Wyjazd to mało powiedziane, zwykli zjadacze chleba takie opcje widzą tylko w telewizji lub grach komputerowych. Ja miałem tą „przyjemność” przeżywać to w realnym świecie.
    Od wtedy z mniejszą bądź większą regularnością uczestniczę w życiu kibicowskim ursusowskiego klubu. Z czasem też od jednego Traktorka usłyszałem pamiętne słowa:
„Teraz już możesz mówić MY gdy mówisz o Ursusie” - pozdro W.
Przeżyło się też kilka mniej lub bardziej emocjonujących chwil od tamtego momentu, myślę że to jeszcze nie koniec, bo życie potrafi zaskakiwać o czym przekonałem się najbardziej w mroźne popołudnie 14 marca 2009 roku. Zrozumiałem jednak że kibicowanie nie kończy się na pierwszej lidze i ze ekipy z charakterem są także w niskich ligach.
    Korzystając z okazji, wszystkich małolatów, starszych i najstarszych pragnę zaprosić na mecze RKS Ursus. Wybierając młyn RKS- u za swoje miejsce na stadionie nic nie ryzykujesz, a zyskujesz przyjęcie do ścisłego grona ludzi którzy są jednym z ostatnich bastionów wyznawania zdrowych zasad. Gdzie charakter, przyjaźń i honor ciągle wysoko są postawione w hierarchii wartości.

Sekcja Akrobatyczna RKS URSUS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz